Jest duża liczba osób regularnie ubierających się w ciucholandach. Z drugiej strony nadal jest sporo tych, którzy omijają szerokim łukiem tego rodzaju miejsca.
Któregoś dnia będąc w swoim ulubionym lumpeksie i szperając wśród wieszaków, usłyszałam rozmowę pewnej dziewczyny. Rozmawiała przez telefon i ściszonym głosem odpowiedziała komuś, że nie jest w lumpeksie, a w dyskoncie odzieżowym. Zabrzmiało to w taki sposób, jakby wstydziła się tego, że tu zagląda.
Nieraz czytam komentarze, w których niektórzy wyśmiewają kupowanie w secondhand, albo wręcz z obrzydzeniem myślą o zakładaniu na siebie ubrań z drugiej ręki.
Tylko czy naprawdę jest co wyśmiewać?
Ukryte skarby w lumpeksach, czyli wysoka jakość za małe pieniądze.
Dla mnie lumpeksy to skarbnica nieodkrytych perełek.
Miejsce, w którym za grosze można zdobyć ubrania świetnej jakości, które w sklepach kosztowałyby mnóstwo pieniędzy. Wchodząc do sieciówek i zerkając na etykiety ze składem tkanin i ceną od razu cofam się. Żadna firmowa metka nie przekona mnie, żeby za poliestrowy sweter zapłacić 150 zł. Oczywiście, że w secondhand jest dużo ubrań gorszej i naprawdę słabej jakości, ale cała zabawa tkwi właśnie w wyszperaniu tych najlepszych okazów.
Trochę jak poszukiwacz skarbów.
Czasem słyszę teksty, że na lumpeksy trzeba mieć czas. Jednak nie ukrywajmy, że my, babeczki, potrafimy spędzić wiele godzin w normalnej galerii przeszukując mnóstwo wieszaków.
Czas na łowy w lumpeksie zawsze się znajdzie.
Nie umiem przejść obok nich obojętnie.
Na regularne przeglądanie każdego lumpeksu w moim mieście nie mam niestety za dużo czasu. Jednak kiedy uda mi się wyskoczyć, to skrupulatnie przeglądam wieszaki. Zawsze, gdy w ręce wpadnie mi ubranie z bardzo dobrym składem, ale rozmiar niestety nie jest dla mnie, to i tak kupuję. Żal mi pozostawiać taki okaz na wieszaku, a zawsze można komuś go odsprzedać lub po prostu oddać.
Niedawno zdałam sobie sprawę z tego, że mogłabym mieć swój własny secondhand.
oraz inne serwisy ogłoszeniowe, jak OLX, Allegro Lokalnie, czy Marketplace.
Ubrania z lumpeksu śmierdzą i są pełne chemii?
Otóż nie do końca.
Żeby ubrania tego typu mogły być legalnie sprzedawane, musza mieć świadectwo dezynfekcji i dezynsekcji. Właśnie stąd bierze się charakterystyczny zapach. Z jednej strony nie jest on przyjemny, ale wiemy że ubrania są bezpieczne.
Co zawierają w sobie nowo zakupione ubrania?
Osobiście uważam, że pranie ubrań po zakupie jest bardziej zasadne nie tyle ze względów higienicznych, ale żeby pozbyć się pewnej ilości barwników, które tkwią w tkaninach. Jestem zdania, że bakterie czy wirusy nie wyrządza nam tyle szkody, co chemikalia, a wokół siebie mamy i tak wiele źródeł różnego rodzaju substancji chemicznych. Ubrania z lumpeksu są używane, więc były już kilkukrotnie prane, dzięki czemu barwniki z tkaniny zostały w dużym stopniu wymyte, ale nie oznacza to, że kolory są wyblaknięte. To tak jak z farbowaniem włosów, gdzie przy pierwszych kilku myciach wymywa nam się ta największa ilość farby. Poniżej podaję linki do artykułów, w którym przytoczonych zostało kilka sytuacji, opisujących jaki efekt zdrowotny wywołały noszone ubrania:
Załóżmy, że zawartość barwników w ubraniach jest na dopuszczalnym poziomie. Jednak nie wiemy co i jak bardzo nas uczula, póki się nie zetkniemy z alergenem. Do tego dochodzi coś jeszcze. Koktajl substancji chemicznych, gdzie kilka chemikaliów miesza się ze sobą, a następnie mogą mieć negatywny wpływ na nasz organizm.
Zostawiam link dla zainteresowanych, gdzie nieco obszerniej opisano w jaki sposób poprzez odzież narażeni jesteśmy na substancje chemiczne i inne cząsteczki:
Kupowanie w ciucholandach wpasowane jest do życia w stylu zero waste.
Podobno na 5 kupionych ubrań 3 trafiają na śmietnik.
Recyklingowanych jest jedynie około 12% materiałów używanych do produkcji ubrań.
Patrząc na ilość ubrań w sieciówkach oraz tempo produkowania i dokładania nowych fasonów kilka razy w sezonie, to człowiek zdaje sobie sprawę z tego ile tak naprawdę ciuchów zalewa świat.
A spora część z nich niestety trafi na śmietnik.
W kwietniu tego roku na chilijskiej pustyni Atakama zorganizowano pokaz mody, który miał na celu zwrócenie uwagi na problem nielegalnego składowania tekstyliów na tej pustyni. Ubrania zostały stworzone z tego, co zleziono na miejscu. Według niektórych danych szacuje się, że każdego roku nawet 60 tysięcy ton ubrań trafia nielegalnie na Atakama.
A nie jest to jedyne miejsce na świece, gdzie składuje się nielegalnie tekstylia.
Rzeczywiście sami wykończymy tą planetę.
Kupowanie w lumpeksach w pewien sposób przyczynia się do tego, że ubrania nie trafią od razu w takie miejsce.
Ponadto nauczona babcinym sposobem starą, zużytą koszulkę bawełnianą wykorzystuję dalej na przykład jako szmatki do sprzątania w domu. Tym sposobem minie trochę czasu, zanim ubranie trafi na śmietnik.
Analizując powyższe kupowanie w lumpeksach nie jest wstydem, czy czymś krępującym.
Może nie jest też modą, bo nie lubię tego słowa. Jeśli jest coś modne, to nie jest wyjątkowe, oryginalne.
Wydaje mi się, że ciucholandy mają swój potencjał i mam nadzieję, że będą działać jak najdłużej, a sieciówki ich nie wykończą.
Zdjęcia poglądowe/Canva
A Wy co o tym sądzicie?
Jeśli macie ochotę podzielcie się swoim zdaniem w komentarzu.